Słów kilka o polskim wędkarstwie
- Marcin Grzelak
- Mar 21, 2017
- 4 min read
Wędkarstwo 21 wieku w Polsce wygląda bardzo słabo. Na tle sąsiednich krajów wypadamy poniżej wszelkich standardów, a już na pewno poniżej naszych możliwości. Mamy przecież cudowne, przepiękne jeziora, ogromną liczbę stawów, rzek i innych potencjalnie znakomitych łowisk. Niestety na "potencjalnie" sprawa się zamyka. Dlaczego? Dlaczego stan naszych łowisk jest tak zły, a przede wszystkim nierównomierny? Mamy przecież miejsca gdzie ryby są i to bardzo okazałe. Świadczy o tym choćby mnoga liczba zdjęć i dyskusji na portalach społecznościowych. Dlaczego więc w innych rejonach naszego kraju sytuacja przedstawia się zgoła inaczej? Naszym zdaniem powodów jest kilka. Postaram się najważniejsze z nich opisać.
I. PZW- związek związkowi nie równy.

Zła gospodarka rybna prowadzona przez PZW to temat wielu gorących dyskusji i sporów. Niestety nie są one bez podstawne. O tym co się dzieje na codzień na naszych łowiskach wiadomo doskonale. Każdy wędkarz, który przesiaduje nad wodą w miarę regularnie widzi jak się zmienia sytuacja z roku na rok. Ale przecież związek "dba" o wędkarzy, zarybia stawy i jeziora, za co zbiera odpowiednie składki. Prawda prezentuje się jednak w czarnych kolorach. Stawy są oczywiście zarybiane. Każdy okręg PZW podaje kiedy, które stawy i jaką ilością poszczególnych gatunków ryb zarybia. Ale czy napewno te działania są dobre dla nas wędkarzy, a szczególnie dla naszych łowisk? NIE. Z bardzo prostego powodu. Zarybia się głównie gatunkami "egzotycznymi" tj karp, amur, karaś srebrzysty itp. Całkowicie nie dba się o gatunki rodzime, które są wypierane przez w/w inwazyjne gatunki zarybieniowe. Czynności te prowadzą do powolnego wyjałowienia wód z ryb. W moim okręgu spotkałem się z taką opinią, "Wpuścimy parę kilo karpia do wody to się dziadki ucieszą, będą mieli co łowić". I w rzeczywistości tak to faktycznie wygląda. Ponad to sztuczne zarybianie łowisk prowadzi do zaburzenia naturalnego tarła ryb, co w rezultacie sprawia, że ryb w stawach jest coraz mniej. Materiał zarybieniowy jest skutecznie odławiany przez wędkarzy a rodzimych gatunków brak. Nic więc dziwnego, że w wielu miejscach w Polsce ryba jest tylko po zarybieniu, a potem to już sama drobnica od święta. Nieprawidłowe są również procedury ochronne ryb. Zwłaszcza wymiary, a raczej brak górnych wymiarów, co szczególnie dotyka drapieżniki, takie jak szczupak czy sandacz. Oczywistym jest, że za tarło i wzrost populacji gatunków odpowiedzialne są dorosłe osobniki, dlatego to właśnie duże okazy powinny być pod szczególną ochroną. Większa liczba ryb zdolnych do reprodukcji to także mniejsze wydatki na zarybianie. Bardzo często dochodzi taże do sytuacji, w których łowiska są przerybione drobnicą. Zwłaszcza te małe, lokalne stawy. Najczęściej płytkie o małej powierzchni, zarybiane są według operatu, wędkarze błyskawicznie wyciągają co większe okazy a drobnica zostaje. Sytuacja ponawia się przy następnym zarybieniu, a potem przy następnym i tak w kółko. W rezultacie mamy wodę pełną drobnicy, która w takiej ilośći, w tak małym zbiorniku nigdy nie urośnie. Sedno problemów PZW leży po stronie złego zarządzania, a więc po stronie urzędników. Nie wszędzie jednak jest tak samo. Są okręgi PZW gdzie takich problemów nie ma, a ludzie się dziwią o co chodzi, gdy inni narzekają. Jest to najlepszy przykład na to, że urzędnicy związkowi (z nielicznymi wyjątkami) dbają tylko o interes związku a nie wędkarzy, i to za nasze pieniądze. Należało by im przypomnieć, że związek jest dla wędkarzy a nie wędkarze dla związku.
II. Rybak vs wędkarz.

I tu pojawia się następne powiązanie PZW z brakiem ryb w Polskich łowiskach. Wielu urzędników, nawet tych wysoko postawionych, jest związanych bardzo mocno z branżą rybacką. Jak dla mnie jest to jawny konflikt interesów, który powinien być wystarczającym powodem do odwołania ze stanowiska. Bo przecież jak można działając w związku, brać pieniądze od wędkarzy na zarybianie jezior, a potem jako prezes/współprezes/przyjaciel prezesa, prowadzić lub zezwalać na odłowy sieciowe. Jest to intratny biznes, który przynosi związkowi nie małe dochody. PZW robi z naszych łowisk prywatne przedsiębiorstwo rybackie, które w swoje zyski inwestuje nasze pieniądze. Jest to karygodne! Są sposoby na to aby ten proceder zakończyć. Po pierwsze zablokować możliwość udziału urzędników PZW w przedsiębiorstwach rybackich. Drugą drogą jest zwiększenie ilości gospodarstw hodowlanych. Sama ilość to nie wszystko. Hodowcy borykają się z problemami, głównie startami ryb w wyniku działania drapieżników takich jak kormoran czarny czy wydry. Gdy do tego dochodzą jeszcze zakażenia i dwu letnia kwarantanna hodowli, sprawa jest pozamiatana. Wielu przedsiębiorcom nie udało się odnowić swoich hodowli. A przecież poprawa ochrony hodowców przed stratami mogłaby znacznie ograniczyć ilość odłowów sieciowych w wodach PZW, a gdyby rybacy sami założyli własne hodowle, całkiem odłowy zakończyć. Niestety jest to zagrożenie dla związkowych dochodów. Kompromisem mogą być zbiorniki NoKill. Łowiska, z których nie zabiera się ryb są tańsze w utrzymaniu. Co za tym idzie, związek miałby więcej pieniędzy na polepszenie warunków innych łowisk.
III. Mięsiarze, szarpakowcy i inni kłusownicy

Ostatnim problemem naszych łowisk są... sami
wędkarze i ludzie, którzy się za takich podają a z wędkarstwem nie mają nic współnego. Kłusownicy to zjawisko stare jak regulacje prawne wędkarstwa. Rada na nich jest jedna, kontrole, kontrole i jeszcze raz kontrole. Niby rzecz oczywista, jednak liczba kontroli PSR czy SSR jest zbyt mała. Ile razy w ciągu ostatnich 5 lat byliście kontrolowani nad wodą? W 2016 roku sytuacja się poprawiła, na jednym łowisku kontrolowano mnie trzy razy w ciągu całego roku, a kontroli było więcej. Miejmy nadzieję, że w tym roku będzie jeszcze lepiej. Co do pozostałych, mięsiarzy i szarpakowców (bo kłusownicy to nie żadko sami wędkarze), tutaj duża rola spoczywa na nas. Nie bądźmy obojętni, nie bójmy się zadzwonić do PSR czy policję i zgłosić wędkarza, który na naszych oczach łamie przepisy i regulamin. To przecież w naszym ineteresie jest aby dbać o nasze łowiska. Odwracając wzrok oszukujemy sami siebie. Mięsiarze i kłusownicy to w większości przypadków małych stawów największy problem i powód bezrybia. Bądźmy świadomi sytuacji i zadbajmy, żeby nasze dzieci i wnuki też mogły się cieszyć wędkarstwem tak jak my dzisiaj.
Comments